Innowacje i wtórność

    Ostatnio często powtarzane są „rewelacje”, że Polska jest gdzieś w ogonku państw pod względem… innowacyjności. Pojawia się przy tym dużo głosów „ekspertów” wykazujących, że nasza mentalność już taka jest i że trzeba coś zrobić, aby „przywrócić szacunek społeczny do innowacyjności” itd.

    Gdyby poszukać bardziej wnikliwie, to okazałoby się, że w tych, bardziej innowacyjnych od naszego krajach, państwo dopłaca do „nowatorskich” produktów. A do których? Rzecz jasna do tych, które samo uzna za „innowacyjne”. Oczywiście nie jakieś abstrakcyjne „państwo” uzna, ale jak najbardziej konkretny urzędnik.

    Innowacyjność wiąże się z inwestowaniem i to zwykle raczej długo- niż krótkoterminowym. Inwestowaniu z kolei, sprzyjają stabilne warunki ekonomiczne. I, oczywiście, pewna przewidywalność tych warunków. A jak jest pod tym względem na naszym krajowym podwórku? Zaraz, zaraz…, stabilne warunki, przewidywalność…, no chyba nie tak całkiem.

    – Czy w waszym kraju trwa permanentna rewolucja? – zapytali parlamentarzyści brytyjscy w Sejmie RP podczas wizyty, gdzieś w początkach lat 90-tych ub. wieku… Tony regulacji, tysiące nowych przepisów ustanawianych w tempie zawrotnym jakby chodziło o wyrobienie jakichś norm ilościowych, wiele z nich z mocą wsteczną (!), to raczej nie jest klimat sprzyjający długoterminowym inwestycjom, próżno by też szukać tu stabilności.

    No to już mamy większą nieco jasność… A więc może przyczyną nie jest „brak szacunku do innowacyjności w Polsce” jak powiadają niektórzy, ani też „taka już mentalność społeczeństwa” – jak chcieliby inni.

    Ale przecież mamy ustawę o innowacyjności, więc już nic chyba nie stoi na przeszkodzie innowacjom w Polsce. Jest tam czarno na białym, krok po kroku – gdzie należy kupować wyniki prac badawczych (żeby dostać zwrot kosztów), w jakim banku brać kredyty na innowacje (żeby były odpowiednio korzystne), szkoda tylko, że nie wskazano, skąd brać nowatorskie pomysły, ale to chyba wyłącznie przez niedopatrzenie pomysłodawców – bo przecież ktoś, kto wymyśla takie rozwiązania, musi mieć i inne ciekawe pomysły. Taaak… krok po kroku… niemal za rękę… innowatorów, pionierów… to rzeczywiście nowatorski projekt.

    Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości – to też świetna sprawa. Zajmuje się ona wdrażaniem środków na rozwijanie innowacyjności. Ale według urzędujących „innowatorów” jedna centralna placówka to za mało. Powinny być bowiem regionalne PARP-y, a na poziomie centralnym – większa ilość instytucji. No tak, ale to już było – to nic nowego. Mam inną propozycję: agencje rozwoju przedsiębiorczości w każdym bloku, na każdym osiedlu, w każdym zakładzie pracy! I zaraz za nimi organy kontrolujace ich obecność… a potem organy kontrolujące kontrolerów… Szaleństwo w służbie innowacji! Ale zaraz, zaraz… coś chyba jest na rzeczy. No bo tak po prawdzie, to każdy wynalazca jest przecież odrobinę… szalony.

    Jak zwykle więc rozbija się o to samo. Gdyby innowacyjność w naszym kraju miała się dobrze, to czy potrzeba byłoby całych instytucji „dbających” o rozwój innowacyjności, licznych „ciał doradzających” jak pobudzić innowacyjność w ludziach? I choć to dla zawodowych specjalistów od „poprawiania warunków” jest z pewnością intratne zajęcie, to nie jest ono absolutnie nowatorskie, ani z innowacyjnością nie ma nic wspólnego.

    Przez dziesięciolecia skutecznie oduczani byliśmy myślenia samodzielnego. Jedynie słuszna linia, jeden program nauczania dla wszystkich – ze słynnym: co autor miał na myśli… itd. Takie metody zaowocowały powstaniem w naszym społeczeństwie dwóch silnie reprezentowanych postaw. Z jednej strony rzesze „myślących bezrefleksyjnie”, „myślących inaczej” – jak byśmy dziś powiedzieli, posłusznych na rozkaz i spolegliwych, zapatrzone były, wraz z ideowymi komunistami, w Związek Sowiecki i jego dokonania na wszystkich polach. Z drugiej strony, większość spośród myślących w ogóle, broniąc się przed bombardowaniem ideologicznym, popadła w pewien automatyzm. Traktując z obrzydzeniem wszechobecną propagandę sukcesu odrzucała bowiem w całej rozciągłości meldunki m.in. z zakresu gospodarki i przemysłu, w tym doniesienia prawdziwe i ważne. Sytuacja ta spotęgowała działanie starej prawdy – cudze chwalicie, swego nie znacie – a ostatnie -naście lat, ze szczególnie nasilonym importem kolorowego wszystko-jedno-co ale „made in zagranica” (ta „cywilizowana”, „markowa” ma się rozumieć), nasiliły to zjawisko do granic. Oczywiście przy usłużnej pomocy niektórych mediów masowych (najwyraźniej zainteresowanych w pogłębianiu tego stanu rzeczy). I taki np. Optimus jest kojarzony bardziej z niejasnymi operacjami finansowymi niż z jego nowoczesnymi i nowatorskimi rozwiązaniami implementowanymi w różnych zakątkach świata.

    Innowacyjność to przeciwieństwo wtórności. A wokoło – w rzeczywistości społeczno- medialnej – prawdziwa pandemia wtórności (pozorna kolorowa pstrokacizna i krzykliwość nie powinny mylić) i to we wszystkich niemal dziedzinach życia. W poglądach także. Oto na jednym z dworców kolejowych, z megafonu rozlega się komunikat: pociąg taki, a taki jest opóźniony o 30 minut. Zaraz też jeden z oczekujących rzucił z pogardą w głosie – „Ech, Polska, Polska”, na co siedzący obok poprawił go spokojnie, acz stanowczo, mówiąc – „Nie Polska ale Polskie Koleje Państwowe”. I oto chodzi. Nie jakaś próba generalizowania i przeniesienia swojego niezadowolenia na to, co wskażą „kreatorzy rzeczywistości”, ale spojrzenie normalne, według zasady przyczyna – skutek.

    Patrzmy więc normalnie, bo wszystko ma przecież swoje przyczyny. Nie poszerzajmy tego i tak już zbyt dużego obszaru wtórności. Bo bezrozumne powtarzanie, że nie jesteśmy innowacyjni… oprócz tego, że to nieprawda, to też wtórność.

    Autor: Tomasz Gerard