Zionący ogniem wózek widłowy

    W zakładach przetwórczych Pensylwania dźwigi przenosiły gorące pręty stalowe z rozżarzonych pieców wgłębnych do walcowni, gdzie olbrzymie półfabrykaty były walcowane na płaskie arkusze blachy stalowej o różnej grubości i szerokości. Gorące arkusze walcowano na ważące ponad 18 ton zwoje i transportowano wózkami z podnośnikami elektrycznymi, o widłach z trzpieniami wsuwanymi w zwoje. Takie widły z pazurami nadają wózkowi widłowemu wygląd mitycznego stalowego potwora.

    Stojąc w usytuowanej pośrodku kabinie, kierowca sterował tym kolosem – z jedną ręką na hydraulicznie wspomaganej sterownicy, a drugą na sterownicy kierującej jednocześnie prędkością i podnoszeniem, i ze stopą ustawioną na belce pedału hamulca.

    Scena jak w kryminale

    Zwoje transportowano pomiędzy walcarkami, urządzeniami do wyżarzania lub innymi urządzeniami do wtórnej obróbki cieplnej, a następnie przez strefy chłodzenia i wysyłki. Załadowane wózki z trzpieniami wsuwanymi w zwoje musiały się poruszać po najbardziej nierównej powierzchni, jaką można sobie wyobrazić. Wokół znajdował się połamany, wyżłobiony koleinami beton oraz wbite w podłoże wyboiste bruzdy. Względnie równe pokrycie podłoża zostało poprzecinane siecią wielu wewnątrzzakładowych torów szynowych, ułożonych równo z powierzchnią podłogi, ale niezbyt równych.

    W codziennej kilkuzmianowej eksploatacji wózki były zwykle konserwowane przez personel wewnątrzzakładowy, a naprawy główne wykonywał personel serwisu sprzedawcy wózków. Choć wózki były ostrożnie prowadzone przez doświadczonego kierowcę, narastały w nich usterki wymagające naprawy głównej, która miała być przeprowadzona na miesiąc przed opisywaną katastrofą.

    Podczas transportu zwojów wózek poruszał się po wybojach w poprzek wewnątrzzakładowych torów szynowych. Kierowca najpierw usłyszał syk, a następnie ogłuszający ryk płomieni, które dosięgły jego ramion, rąk i nóg. W płonącej odzieży, ze skórą schodzącą ze spalonych rąk kierowca przeszedł przez płyty osłaniające akumulatory za kabiną kierowcy, przedarł się na krawędź i skoczył z wysokości około 1,5 m na podłogę, łamiąc kostki obu nóg. Koledzy stłumili ogień na jego odzieży, uruchomili gaśnice wózka i wezwali personel medyczny.

    Dochodzenie

    Kierowca zaskarżył producenta wózka i firmę świadczącą usługi serwisowe. Pełnomocnik producenta zaangażował konsultanta naukowego oraz mnie w celu ustalenia przyczyny pożaru. Producent dostarczył schematy elektryczne, rysunki instalacji hydraulicznej, szczegóły konstrukcyjne oraz zdjęcia produkcyjne. Stalownia dostarczyła zapisy z przeprowadzanych usług serwisowych.

    Ekspert powoda wyraził opinię, że niedbale wykonana konstrukcja spowodowała całkowite przetarcie niemającego podtrzymywania przewodu hydraulicznego wraz ze stalowym oplotem przez znajdujący się blisko przewód elektryczny. Stwierdził też, że zetknięcie się zamkniętego obwodu elektrycznego z ramą wózka spowodowało powstanie łuku elektrycznego, co doprowadziło do zapalenia się oleju wyrzucanego pod ciśnieniem z przewodu hydraulicznego. Następnie ognisty strumień został wciągnięty do strefy sterowania silnika, przepalił pokrywy kabiny i spowodował oparzenia kierowcy.

    Teoria ta wzbudziła wątpliwości, ponieważ wózek nigdy nie miał uziemionej instalacji elektrycznej, ścieżka uszkodzenia wymagała przewodu o biegunowości przeciwnej do zetknięcia się z ramą. Kabel, w którym został rzekomo przetarty przewód elastyczny, miał wspólną  linię dla układu sterowania. Nie było miejsc, które wskazywałyby na istnienie „gorącej” strony lub nawet wspólnych przewodów, które byłyby uziemione do ramy. Nie było śladu spalenia w pobliżu miejsca domniemanego przetarcia węża elastycznego.

    Dymiąca lufa

    Zapisy wykazały, że mechanicy wymienili dwa elastyczne przewody siłownika podnoszącego, zamocowane do trójnika montowanego do stalowego wspornika. Trójnik oraz jego wspornik nie były zamocowane śrubami do ramy. Kołowe ślady pokazały, gdzie były kiedyś zainstalowane zagubione nakrętki i podkładki zabezpieczające. Niezamocowane przewody elastyczne o dużych przekrojach mogły się obracać wskutek zmian ciśnienia oraz drgań wózka.

    Przewód elastyczny, znajdujący się po prawej stronie, ocierał się o ostrą krawędź ramy aż do całkowitego przecięcia warstw elastomeru i oplotu wzmacniającego. Okazało się, że powstały w następstwie strumień oleju pod ciśnieniem przedostał się przez otwór w kształtowniku ramy na elektryczną tablicę rozdzielczą, zawierającą elektryczne styczniki sterujące wysokoprądowym silnikiem elektrycznym. Wyładowanie łukowe aktywnych elektrycznie styczników wywołało zapłon strumienia, co spowodowało pojawienie się płomieni.

    Przewody elastyczne, trójnik oraz wspornik zostały ostatnio przekonstruowane, co prowadzi do wniosku, że mechanicy nie dokręcili elementów mocujących wspornik lub nie dokonali jego wymiany, co spowodowało przerwanie przewodów, a następnie pożar. Mój klient uzyskał przed sądem rozstrzygnięcie na korzystnych dla siebie warunkach.

    Inż. Myron J. Boyajian (ntesla@ieee.org) jest prezesem Engineering Consultants, firmy konsultingowej wykonującej analizy sądowe oraz zajmującej się projektowaniem. Informacje o prezentowanym przypadku pochodzą z jego oryginalnych akt.

    Autor: MYRON J. BOYAJIAN, PREZES ENGINEERING CONSULTANTS