Oświecą nas

    Współczesność, która niekiedy przywodzi na myśl epoki minione, ostatnio kojarzyć się może z oświeceniem. Dosłownie i w przenośni…

    Oto na szczycie UE postanowiono (ponoć zapis ten został dodany w nocy, w nieznanych okolicznościach i rano już nic nie dało się zrobić… – jak według korespondenta radia Tok FM miał powiedzieć pan prezydent), że wszyscy będziemy musieli zmieniać żarówki na nowe, energooszczędne. Wszyscy, w domach, w mieszkaniach, wszędzie (aby ukaz nie pozostał martwym przepisem, potrzebna będzie oczywiście rzesza kontrolerów sprawdzających, czy ktoś przypadkiem nie zostawił sobie, w wychodku na przykład, jakiejś żarówki starego typu).

    Niemalże równocześnie w naszym parlamencie uchwalono (i o dziwo, nie potrzeba było długotrwałych konsultacji społecznych), że jazda na polskich drogach ma odbywać się przez cały okrągły rok przy włączonych światłach. Na razie tylko tak ogólnie, ale wkrótce określone zostanie, jakie żarówki są „jedynie słuszne”. Niemożliwe? Najpierw ustali się odpowiedni rodzaj tych żarówek, na których trzeba będzie jeździć przez cały rok (takie „energooszczędne” powiedzmy). A gdy już będzie ustalony rodzaj, to wybrać markę będzie już bardzo łatwo – od czego są wszelkie dopuszczenia na rynek? Jest więcej niż prawdopodobne, że producent tych „wyjątkowych”, „świetnych”, „ekonomicznych” itd. żarówek, który jest jednocześnie jednym z członków Koalicji Na Rzecz Jazdy Na Światłach Przez Cały Rok (tak, jest taka!), będzie jednym z tych „wybranych” (może nawet jedynym – docelowo, ma się rozumieć). Decyzje już chyba zapadły, potrzeba tylko przekonać ludzi. Stosowna kampania PR właśnie się rozpoczęła…

    Wzięto się także za oświecanie sfer biznesowych, a konkretnie: polskich przedsiębiorców.

    Ostatnio bowiem dosyć regularnie odbywają się arcyważne konferencje, na których debatuje się o współpracy na styku nauki i biznesu. Wynajęto nawet dużą prywatną firmę, która (za państwowe pieniądze) miała przekazywać wszem i wobec, że przedsiębiorstwa prywatne (już za swoje pieniądze) powinny kupować wyniki badań od państwowych ośrodków naukowych. Jednak, jak wynika z rozmaitych analiz i diagnoz, okazuje się, że przedsiębiorcy nie chcą współpracować. Jak to się dzieje, wobec tego, że dawniej odkrycia naukowe były od razu eksploatowane przez obrotnych ówczesnych przedsiębiorców. A dziś trzeba ich do tego usilnie namawiać. A i to bez rezultatu. Może zatem, to ta „nauka” nie ma nic wartościowego do zaoferowania „biznesowi”?

    Bo oto, jak wynika z raportu MNiSW, zdaniem właścicieli firm, naukowcy nie znają realiów biznesowych oraz rynku, na którym działa przedsiębiorstwo… Wygląda więc na to, że to raczej taka sztuka dla sztuki, albo raczej nauka dla nauki, ale na pewno nie dla biznesu. Skoro bowiem przedstawiciele świata nauki nie znają realiów działania biznesowego i rynku, na którym chcą (pośrednio nawet) operować, to jakie mogą zaproponować korzyści – oprócz tych, jakie widzą w tym dla siebie, rzecz jasna.

    Organizowanie różnych takich konferencji z pewnością nie zmieni istniejącej sytuacji. No chyba tylko poprawi samopoczucie u organizatorów – propagatorów rozwoju, heroldów postępu i krzewicieli innowacyjności. Oni przecież zrobili co mogli, przecież już któraś z kolei konferencja czy pokaz i co? – i nic? A że jej tematyka nie wydaje się potrzebna, czy choćby tylko interesująca dla … (no właśnie, dla kogo? – tego też pewnie nie ustalono wcześniej), to trudno. Tym gorzej dla tematyki, powiedziałby ktoś znany (również specjalizujący się w działaniach pozornych).

    Dlatego nie powinny nas dziwić pomysły takie jak wspomniane konferencje czy – jak całkiem niedawno – umieszczenie pokazu najnowszych technologii … w muzeum. Świetne miejsce.

    Oto „Dziennik” przynosi informację, że charytatywna organizacja skupiająca polskich inżynierów (niesamowicie brzmi, prawda?) zorganizowała pokaz najnowszych technologii, by pokazać rodzimym projektantom, czego używają ich koledzy na zachodzie.

    To, że niemiecki „Dziennik” nie zająknął się, że prezentowany sprzęt jest made in USA i w jednym przypadku made in Poland, ani też nie wspomniał, że to polskie (wyłącznie) firmy prezentowały oferowany przez siebie sprzęt, tylko zaznaczył, że używa się go w biurach projektowych Airbusa, BMW i Siemensa, to przykre, ale zrozumiałe. Gorzej, że wrażenie zapóźnienia cywilizacyjnego Polski podkreślał prezes tej charytatywnej organizacji – konkludując, że dzięki popularyzowaniu tych technologii będą one szybciej wkraczać do naszego kraju. A my, jak już się zapoznamy z tymi najnowszymi urządzeniami, mamy, zdaniem pana prezesa, gonić Europę, chociaż – jak uczy doświadczenie – powinno się równać do najlepszych, a gospodarka „europejska” do takich nie należy.

    Czy polskie firmy, nękane przez restrykcyjne przepisy, nie mające pieniędzy na rozwój, ani specjalnych widoków na poprawę sytuacji – zaczną być nagle konkurencyjne wobec zagranicznych przedsiębiorstw, bo obejrzą pokaz (nota bene przedstawiciele polskiego przemysłu niezbyt licznie stawili się aby zobaczyć czego używają ich zagraniczni koledzy, ale czy był to pokaz dla nich? – raczej chyba nie)? Czy też zaczną się rozwijać w tempie ekspresowym dlatego, bo usłyszą, że mają współpracować z „nauką”?

    Prawdziwa nauka, żywa, aktywna, tętniąca pasją i zaangażowaniem, a przy tym doskonale zorientowana w panujących realiach i istniejących potrzebach, jest, i działa, i nie traci czasu na sympozja z cyklu: „dobrze byłoby, żeby było dobrze”. A że nie ona wytycza dzisiaj kierunki… Przy wielkim potencjale jaki wciąż jeszcze mamy w Polsce, wypada mieć nadzieję, że kiedyś będzie wytyczać, że kiedyś ona zdominuje nasze uczelnie i ośrodki naukowe, które jakże często tkwią jeszcze w poprzedniej epoce (nie powinno zatem dziwić, że brakuje chętnych przedsiębiorców na taki „towar”). Miejmy więc nadzieję, że wreszcie kiedyś i te „naukowe” mury runą. Oby jak najprędzej!

    Autor: Tomasz Gerard