Instrukcja obsługi świadectwem dbałości o klienta

    Beztroskie podejście do tłumaczenia instrukcji obsługi urządzenia może grozić firmie poważnymi konsekwencjami, również finansowymi

    Rozmowa z Tadeuszem Marcinkiewiczem z firmy AmaR TRANSLATIONS Tłumaczenia Techniczne

    Od 12 lat pracuje pan w branży tłumaczeniowej – początkowo jako tłumacz, obecnie koordynator projektów tłumaczeniowych w Agencji Tłumaczeń Technicznych AmaR TRANSLATIONS. Co myśli pan o tłumaczeniach wykonywanych w Polsce?

    – Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak wielu menedżerów z polskich firm traktuje jako zło konieczne tłumaczenie dokumentacji sprzedawanych urządzeń, a szczególnie tłumaczenie instrukcji. Wydaje się, że często nie zdają sobie sprawy, iż działy marketingu w ich firmach latami próbują tworzyć pozytywny wizerunek i budować markę, a oni tak łatwo zaprzepaszczają te działania, wręczając klientowi dokument, który nie nadaje się do czytania.

    Zachodni potentaci rozumieją, na czym polega obsługa posprzedażna – dbają o zadowolenie nowego klienta nie tylko do momentu przelewu gotówki za pierwszy kupiony towar, ale znacznie dłużej. Tymczasem w Polsce wciąż jeszcze istnieją firmy, w których serwis, gwarancja traktowane są jako niechciane źródło zbędnych kosztów. Tymczasem wręczając klientowi instrukcję, która utrudnia, zamiast ułatwiać posługiwanie się urządzeniem, wprowadza w błąd, ma literówki, błędy językowe i merytoryczne, nieestetyczny wygląd, napisana jest niezrozumiałym językiem, zastosowano w niej niespójną, niejasną terminologię, natychmiast zniechęcamy go do następnych zakupów w naszej firmie.

    Możemy być niemal pewni, że niezależnie od rodzaju urządzenia każdy klient zajrzy do instrukcji. To, czy znajdzie w niej wszystko, czego potrzebuje i na ile łatwo będzie mu się nią posługiwać, automatycznie przeniesie się na jego opinię o naszej firmie. Mamy więc do dyspozycji bardzo silne narzędzie marketingowe, a efekty jakie przyniesie jego użycie, zależą tylko od tego, jak będziemy  je wykorzystywać.

    Polskie firmy niejednokrotnie skupione są tak bardzo na sprzedaży i marketingu, że dopiero w ostatniej chwili, gdy podpisana jest umowa o dostawie, przypominają sobie o „błahym szczególe” – konieczności przetłumaczenia instrukcji i to tylko dlatego, że taki obowiązek nakłada na nie Ustawa o języku polskim z maja 2000 r Wtedy właśnie zaczyna się rozpaczliwa walka z czasem, której rezultaty mogą być nawet tragiczne.

    Co ma pan na myśli, mówiąc o tragicznych rezultatach tłumaczenia pod presją czasu?

    – To proste. Średniej wielkości instrukcja ma w zależności od komplikacji urządzenia od 50 do 500 stron, chociaż zdarzają się i znacznie dłuższe dokumenty. Pod presją czasu, a często nie mając na ten cel przewidzianych środków w budżecie, tłumaczenie zlecane jest pierwszej znalezionej w książce telefonicznej lub Internecie agencji tłumaczeń. Przeważnie o wyborze decydują tylko: cena i czas lub czas i cena. W efekcie na dzień przed umówioną z klientem datą sprzedaży urządzenia sprzedawca otrzymuje gotowy plik o dumnej nazwie „tłumaczenie” (z fakturą, na której kwota pomnożona jest przez dwa z powodu „stawki za usługę ekspresową”).

    Niejednokrotnie pierwszą osobą, która zaczyna czytać instrukcję jest klient, bo na obejrzenie dokumentu w firmie nie starczyło czasu. Czym to grozi? W najlepszym przypadku utratą klienta i długo krążącymi w środowisku anegdotami o znalezionych w instrukcji firmy X „kwiatkach”. W najgorszym przypadku jakimś poważnym nieszczęściem, żeby nie powiedzieć – czyjąś śmiercią. I z tego właśnie mało kto zdaje sobie sprawę.

    Wyobraźmy sobie jednego lub kilku tłumaczy, którzy w ciągu dwóch tygodni mają przetłumaczyć 300 stron tekstu z zupełnie nowej dla siebie tematyki. Są tylko ludźmi, mogą popełnić błąd, potrzebują dodatkowego czasu na znalezienie informacji i szczegółów technicznych, na zapoznanie się z urządzeniem, na ustalenie spójnej terminologii. Czy przy tak krótkim terminie ktokolwiek da radę sprawdzić po nich pracę? Czy sformułowanie „nie włączać” nie zostanie przypadkowo zastąpione w tłumaczeniu podobnym „nie wyłączać” lub „włączyć”? Kto będzie odpowiadał za nieszczęście, gdy pracownik posługujący się maszyną zostanie porażony prądem, bo „włączy” zamiast „wyłączyć” – jak napisano w instrukcji?!

    Może więc lepiej nie zlecać tłumaczenia instrukcji, tylko powoli tłumaczyć we własnym zakresie – w firmie producenta lub dystrybutora?

    – Bardzo rzadko zdarza się, aby tłumaczenie wykonywane przez kogoś z pracowników niejako dodatkowo w czasie zwykłej pracy było dobrej jakości. Z kilku powodów. Wbrew pozorom praca tłumacza technicznego wymaga dużego doświadczenia i nie każdy może ją wykonywać, nawet jeżeli wydaje mu się, że bardzo dobrze zna język (a w CV napisał, że zna biegle). Tłumaczenie techniczne polega nie tylko na zrozumieniu tekstu, ale przede wszystkim na precyzyjnym przekazaniu treści w innym języku, a także na rozszyfrowaniu wieloznacznych sformułowań w zależności od kontekstu. Niezbędna jest do tego biblioteka słowników i literatury technicznej, bez których nie da się tłumaczyć profesjonalnie, ale przede wszystkim wiedza techniczna z różnych dziedzin, oparta na własnym doświadczeniu, ciągle doskonalona i popierana nauką o nowoczesnych rozwiązaniach.

    Do tłumaczenia niezbędna jest umiejętność zrozumiałego, ale jednocześnie precyzyjnego i poprawnego gramatycznie wysławiania się. Twierdzę, że z tłumaczeniami technicznymi nie ma szansy poradzić sobie wielu filologów, gdyż przeważnie tekst techniczny wymaga zrozumienia działania i szczegółowej wiedzy z danej dziedziny, bez których nie da się poprawnie przełożyć tekstu na inny język.

    Z kolei inżynierowie mają niejednokrotnie tendencję do tworzenia kalek językowych, pozostawiając obcojęzyczną składnię zdania, co daje efekt absolutnie niezrozumiały, a nieraz po prostu śmieszny. Dobrze przetłumaczony tekst powinien być w miarę zrozumiały dla każdego czytelnika, nie tylko specjalisty z branży.

    Przeważnie w firmie sprzedającej urządzenia nie ma osób, które mogłyby na tłumaczenie poświęcić tyle czasu, ile wymaga wykonanie tego typu pracy, a te, które go nawet znajdą, na co dzień przydzielone są do innych zadań i tłumaczenie wykonają albo niejako przy okazji, bojąc się przyznać do niekompetencji w tej dziedzinie, albo walcząc z czasem. Sekretarka lub handlowiec, niezależnie od tego jak dobrymi są pracownikami, nie wykonają dobrze pracy tłumacza technicznego. Ich rola jest bardzo ważna, ale jedynie we współpracy z tłumaczem – dostarczaniu mu materiałów i informacji, pomocy w ustaleniu używanej w przedsiębiorstwie terminologii, a później w zweryfikowaniu tekstu.

    Jeśli nawet zabiorą się za tłumaczenie, zabraknie im lat doświadczenia, dzięki któremu tłumacz szybko odróżni, kiedy zastosowane w tekście „replace” znaczy „założyć z powrotem”, a kiedy „wymienić”. Jak przetłumaczyć „keyswich” – czy „przełącznik kluczykowy”, czy „stacyjka”? Jak rozpoznać, że „turn the blue switch between red button and handle on” nie oznacza, że „należy przekręcić niebieski przełącznik”, tylko że „należy go włączyć”. I gdzie znaleźć  informację, że „dipped arc welding” wbrew pozorom to nie jest „spawanie zanurzeniowe”, a tym bardziej „spawanie łukowe pod wodą”, lecz „spawanie łukiem krytym pod topnikiem”.

    Jak w takim razie powinna wyglądać praca nad tłumaczeniem i współpraca z tłumaczem lub agencją, aby efektem był dokument, który można z dumą pokazywać?

    – W AmaR TRANSLATIONS staramy się, aby każdy tekst tłumaczony był przez inżyniera, a później weryfikowany i „wygładzany” przez lingwistę. Teksty przed oddaniem czytają też polscy korektorzy językowi. Nieraz zasięgamy dodatkowych konsultacji u współpracujących z nami ekspertów z wielu dziedzin lub po prostu pytamy klienta o stosowaną przez niego na co dzień terminologię. Dopiero te wszystkie działania zapewniają wysoką jakość końcowego dokumentu.

    Warto zaznaczyć, że pytania zadawane przez agencję lub tłumacza firmie zlecającej przeważnie nie świadczą o niewiedzy – przecież nikt nie jest w 100% omnibusem – lecz dowodzą, że tłumacz jest zaangażowany w pracę i chce stosować prawidłową, używaną przez klienta terminologię. Wiele firm rozumie takie potrzeby i wyznacza osobę z działu technicznego, która pomaga ujednolicić i dostosować słownictwo – to bardzo pomaga w pracy i znacznie podnosi jakość. Zapobiega też wielu czasochłonnym korektom i zmianom w gotowym tekście.

    Uzyskanie dobrego tłumaczenia wymagawięc dużej ilości pracy zarówno ze strony  klienta, jak i agencji tłumaczeń. Efekty są najlepsze i pracy jest mniej w przypadku każdej następnej publikacji lub wznowienia, gdy współpraca jest stała, a klient i tłumacz znają swoje wymagania i obowiązujące zasady.

    Oczywiście mówimy tu dużo o jakości, o współpracy, podczas gdy na rynku tłumaczeń w Polsce trwa zacięta walka cenowa, której efektem bywa przedmiotowe traktowanie zleceń, a nawet klientów. Tłumacz dziennie  tłumaczy przeciętnie 6–10 stron tekstu, dlatego nie spodziewajmy się, że za najniższą stawkę dostaniemy nienaganne, zweryfikowane tłumaczenie, po korekcie i gotowe „na wczoraj”.

    Lepiej wcześniej zaplanować w budżecie pieniądze a w harmonogramie czas na potrzebne tłumaczenia. Skoro tak dużo wydaje się, aby zapewnić spełnianie przez produkty norm bezpieczeństwa i uzyskać certyfikaty jakości, nie warto oszczędzać ułamka tych kosztów. Lepiej zapewnić użytkownikowi bezpieczną i prostą obsługę dzięki dobrej jakości instrukcji. Trzeba zaplanować cały proces wprowadzania produktu w nową strefę językową, zamiast tłumaczyć przypadkowo i chaotycznie w miarę pojawiających się potrzeb: ulotki, dane na stronie internetowej, wyświetlacze urządzenia i wreszcie instrukcje. Bardzo ważna jest spójność wszystkich dokumentów. Nikt nie chce przecież, aby wyświetlacz maszyny pokazywał coś innego, niż opisano w instrukcji.

    A co robić, gdy instrukcja jest bardzo długa, a mamy naprawdę mało czasu na przygotowanie jej w języku polskim?

    – Niemal w każdej instrukcji znajduje się dział dotyczący zasad bezpieczeństwa – je zawsze bezwzględnie trzeba przetłumaczyć, gdyż są po to, by zwrócić użytkownikowi uwagę na zagrożenia płynące z niewłaściwej obsługi. Mimo że wydają się oczywiste, dla osoby, która nie zna urządzenia są bardzo ważne, nieraz uchronią ją przed nieszczęściem.

    Można też przygotować samodzielnie lub we współpracy z agencją tłumaczeń (niektóre agencje oferują takie usługi) streszczenie instrukcji – zasady bezpieczeństwa muszą znaleźć się w całości w takim skrócie! „Skróconą instrukcję obsługi” trzeba dołączyć do produktu. Zawsze lepiej przygotować dobry  skrót, niż szybko zrobić złe tłumaczenie całości. W miarę możliwości należy jednak uzupełnić instrukcję i dostarczyć klientowi pełną wersję. Niejednokrotnie zapewni to zwolnienie z odpowiedzialności za uszkodzenie urządzenia wynikające z niewłaściwej obsługi, konserwacji i nieumiejętnie, samodzielnie wykonywanych napraw.

    Poza tym, jeżeli czasu jest mało a instrukcja długa, tym bardziej gdy możliwe są wznowienia tłumaczonej dokumentacji lub kolejnych wersji dla podobnych urządzeń, można pokusić się o współpracę z firmą oferującą tłumaczenia z wykorzystaniem narzędzi CAT (oprogramowanie przyspieszające i wspomagające pracę tłumacza). Zastosowanie tego typu programów (nie należy ich mylić z automatycznymi translatorami) przyspiesza tłumaczenie i pomaga zachować spójną terminologię, a przy tym znacznie ułatwia pracę nad nowymi, zmienionymi wydaniami i pozwala zmniejszyć ich koszty. Wymaga jednak dyscypliny zarówno od klienta, jak i tłumaczy. Należy pamiętać, aby zawsze starannie sprawdzać wykonywane w ten sposób tłumaczenie przed oddaniem go klientowi.

    Dziękujemy za rozmowę.

    Autor: Tadeusz Marcinkiewicz, AmaR TRANSLATIONS